„Stan nadzwyczajny”, epidemia i wybory w państwie z tektury
Na wstępie wybaczcie proszę wielość wątków jakie poruszyłem niżej. Sytuację „za oknem” obserwuję od początku epidemii. Od początku staram się być oczywiście na bieżąco z komunikatami rządowymi, rozporządzeniami, przekazem dotyczącymi epidemii i się do nich stosować. Epidemia doprowadziła do sytuacji nadzwyczajnej i tak ją trzeba nazywać – mamy do czynienia z nienazwanym stanem nadzwyczajnym. W dalszej części postaram obronić się powyższą tezę. Myślę, że nie będzie to trudne.
Chciałbym też podzielić się moją ogólną refleksją na temat obecnej kondycji naszego Państwa. To również nie będzie trudne. Niestety będzie też smutne, bo obraz jaki powstaje nie napawa optymizmem. Grafika na na górze po lewej użyta została nieprzypadkowo. Na zakończeniu tekstu szerzej to wyjaśnię.
Stan nadzwyczajny – jest czy nie?
31 marca 2020 rząd ogłosił rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie ustanowienia określonych ograniczeń, nakazów i zakazów w związku z wystąpieniem stanu epidemii. Dziś (tekst ten powstał 2 kwietnia) niedaleko od moich okien usłyszałem policyjny megafon z tekstem „uwaga, uwaga”. Zaraz potem dalszą część komunikatu ze słowami o opuszczeniu miejsca. Czytam/słyszę/oglądam o kolejnych obostrzeniach jakie wprowadza władza. Zakaz tego, zakaz tamtego. Nie wychodź z domu, nie spotykaj się z ludźmi, zachowaj 2 metry odległości od drugiego człowieka. Do tego zamknięte mają być np. zakłady fryzjerskie czy hotele. Nie można skorzystać z miejsc użyteczności publicznej jak parki, skwery, place, bulwary i tak dalej. Co więcej – Policja ma „wręczać” mandaty nawet za samotny spacer (podkreślam – samotny spacer) albo samotne bieganie celem spalania tkanki tłuszczowej, którą teraz pewnie wszyscy gromadzimy w nadmiarze. Część zaleceń jest oczywista i konieczna żeby powstrzymać, i docelowo wygrać z koronawirusem.
Coraz bardziej rodzi się we mnie pewien dysonans poznawczy. Epidemia jest faktem i to, że trzeba robić wszystko by minimalizować jej skutki jest „oczywistą oczywistością” ale… No właśnie – pojawia się coraz więcej ale. Czy nie czujecie, że systematycznie ograniczane są nasze wolności? Czy nie macie poczucia, że z tygodnia na tydzień jest nam coś zabierane? Jeśli przyjąć, że katalog wolności osobistych jest tortem, to odnoszę wrażenie, że rząd PiS z tego tortu jakby co chwila coś odkrajał.
Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że jesteśmy oszukiwani i mamy de facto stan nadzwyczajny. Stan nadzwyczajny którego nikt oficjalnie nie ogłosił! Dla przykładu posłużę się twitem jaki napisał Jakub Wencel.
Czym innym niż stanem nadzwyczajnym jest bycie zatrzymanym na spacerze z psem przez żołnierzy? Czym innym niż stanem nadzwyczajnym są zakazy jakie wprowadza ostatnie rozporządzenie Rady Ministrów? Mamy do czynienia ze stanem nadzwyczajnym w rozumieniu konstytucyjnym i kolejne decyzje Rady Ministrów na to wskazują. Podsumowując – mamy w Polsce obecnie quasi stan nadzwyczajny wprowadzony na bazie rozporządzenia rady ministrów.
Wybory prezydenckie
Pojawia się też arcyważne pytanie co z wyborami prezydenckimi? Sam startowałem swego czasu w wyborach samorządowych (pozdrawiam przyjaciół i przyjaciółki z Inicjatywy dla Białegostoku). Swoją kampanię wyborczą opierałem głównie na kontakcie osobistym. Roznosiliśmy tysiące ulotek, rozmowy z ludźmi liczyliśmy w setkach. Gdyby taka epidemia jak teraz, miała miejsce w czasie wyborów samorządowych w 2018 roku w których startowaliśmy, to cała kampania wyborcza stałaby się farsą. Nie inaczej trzeba określić to jak obecnie wygląda kampania wyborcza. Powiedzmy krótko i dosadnie – mamy do czynienia z jedną wielką farsą. I już na tym etapie (piszę to 2 kwietnia 2019) nie można mówić o równych i powszechnych wyborach. Wybory to proces, nie tylko sam akt głosowania w danym dniu. Proces zwany również kampanią wyborczą, a ta jest obecnie zamrożona. Jak można prowadzić kampanię wyborczą skoro non stop słyszymy komunikaty o niewychodzeniu z domu?
Kolejne pytania. Co z samym głosowaniem? Jak będzie wyglądała praca komisji wyborczych (szczególnie tych w szpitalach?) Kto będzie w nich zasiadał? Kto będzie liczył głosy? Mnóstwo pytań już nie tyle stawiających wielki znak zapytania nad wyborami 10 maja, ile je wykluczającymi. W obecnych czasach siłą rzeczy nie da się zorganizować i przeprowadzić powszechnych wyborów. To m.in. powszechność i równa dostępność do możliwości oddania głosu czyni demokrację demokracją.
Legalność (legitymizacja) władzy, demokratyczny mandat do rządzenia i zaufanie
Wybitny socjolog Max Weber ponad 100 lat temu zaproponował rozróżnienie źródeł legitymizacji władzy:
- legitymizacja władzy tradycyjna – oparta o nawyki i zwyczaje zwane tradycją (znana np. w monarchiach)
- legitymizacji władzy charyzmatyczna – oparta na głębokim przeświadczeniu o wyjątkowości przywódcy (przykładem takich przywódców może być Piłsudski, Bonaparte czy de Gaulle)
- legitymizacja władza legalna – oparta o sam fakt istnienia prawa stanowionego, w obrębie którego mogą swój mandat sprawować przywódcy.
Umówmy się, że obecna władza (czyt. Jarosław Kaczyński) mimo że być może bardzo by chciał władzy opartej na tradycji sprawować nie będzie. Piłsudskim Kaczyński też nie jest. Żyjemy w XXI wieku i mimo że niektórzy zdają się nie zauważać tego faktu, władzy opartej o tradycję i charyzmę w państwie prawa sprawować się nie da. Słowem kluczem do legitymizacji władzy legalnej jest właśnie zrozumienie idei państwa prawa. A z tym obecna władza, jak się wydaje, ma problem.
Zawsze podkreślałem, że jestem państwowcem i legalistą. Legitymizacja (legalność) władzy i jej demokratyczny charakter wpływają na moje zaufanie do tejże władzy (lub jego brak). Władza państwowa wybrana legalnie, w demokratycznych wyborach i działająca w legalny sposób jest wartością. Problem pojawia się, kiedy władza w chwili epidemii po trupach (dosłownie) prze do wyborów. Pomijam już majstrowanie (bo inaczej tego nie można nazwać) przy kodeksie wyborczym i wprowadzanie w nim na ostatnią chwilę zmian. Wprowadzanie jakichkolwiek zmian w tak ciężkim czasie i do tego na parę tygodni przed wyborami jest kpiną i z prawa, i z ludzi.
Zmęczony minister
Z uwagą obserwuję aktywność Ministra Zdrowia Łukasza Szumowskiego. Obecnie wydaje się niezwykle zmęczonym człowiekiem, który na pozór stara się poprawnie wykonywać swoje obowiązki. Przyznam się szczerze, że z początku kibicowałem ministrowi. Im dalej jednak w las i im więcej słyszę o niedoborach i brakach w szpitalach, o przepracowanym personelu medycznym będącym jednocześnie niedostatecznie chronionym albo w ogóle o brakach tegoż personelu, moja empatia dla ministra zmalała. Uleciała całkowicie kiedy dowiedziałem się o zwolnieniu pielęgniarki za wpis na facebooku oraz po zapowiedzi Ministerstwa Zdrowia dotyczącego kneblowania lekarzy, którym przyjdzie do głowy informowanie opinii publicznej o złej sytuacji w szpitalach. O tym, że sytuacja jest zła słyszymy niestety coraz częściej.
Czy na naszych oczach jak domek z kart rozpada się właśnie propaganda o „kraju mlekiem i miodem płynącym”? Czy może jednak jesteśmy państwem z kartonu? Jak to jest, że jeszcze niedawno widzieliśmy wielkie wzmożenie medialne po stronie PiS i hasła o zrównoważonym budżecie? Jak to jest, że jeszcze niedawno stać nas było na „centralne porty komunikacyjne”, „przekopy mierzei wiślanej” i ogólnie w budżecie były środki na tego typu „potrzeby społeczne”? Jeszcze przecież nie tak dawno temu 2 miliardy złotych otrzymała telewizja, kiedyś zwaną publiczną. Nagle pojawia się wielkie zdziwienie i bolesne zderzenie z rzeczywistością. Okazuje się, że nie stać nas na elementarne potrzeby takie jak zakup maseczek, testów i kombinezonów dla personelu medycznego będącego na pierwszej linii walki z koronawirusem.
Przez chwilę odniosłem wrażenie, że ministerstwo zamiast zajmować się rozwiązywaniem problemów z niedoborami masek, kombinezonów oraz przede wszystkim testów, zajmuje się przywoływaniem do porządku i tak ledwo stojących na nogach lekarzy. Jeszcze niedawno byliśmy karmieni propagandą „dobrej zmiany”. Rzeczywistość w kryzysie sprowadziła nas boleśnie na ziemię.
Powstaje pytanie z cyklu tych zasadniczych – jak można ufać władzy, która nie dość że karmiła nas propagandą, to obecnie nie radzi sobie z elementarnymi potrzebami i jak się wydaje jest zajęta sama sobą?
„Stoimy nad przepaścią. Czas zrobić krok do przodu”
Pozostańmy w tym temacie zaufania (a raczej jego braku). Załóżmy, że jednak wybory prezydenckie się odbędą. Prezes – szeregowy poseł Kaczyński uprze się i wybory po trupach i na trupach zorganizuje. Niestety, jestem w stanie sobie to wyobrazić. Załóżmy także, że w wersji optymistycznej w głosowaniu bierze udział parę (2? może 3?) miliony ludzi i takie wybory wygrywa obecny prezydent. Przecież głowa państwa wybrana w taki sposób nie będzie miała żadnego demokratycznego mandatu do pełnienia urzędu. Prezes Kaczyński mówi o konsolidacji i stabilizacji władzy. Wszystkie działania, które do tej pory były prowadzone są biegunowo odległe od stanu, który można nazwać stabilizacją.
Zwykłem mówić, że prezydent Duda nie jest moim prezydentem – jest prezydentem mojego kraju. Jeśli zostanie wybrany w niedemokratyczny sposób nie dość, że nie będzie moim prezydentem, to nie będzie także prezydentem mojego kraju. Będzie co najwyżej prezydentem TikToka.
Na zakończenie wspomnę jeszcze o kolejnym niezwykle istotnym wątku jakim jest katastrofa gospodarcza, która nas najpewniej czeka. W najbliższych miesiącach spodziewane jest bezrobocie jakiego w naszym kraju nie było od lat. Upadają lub w najlepszym razie zawieszane są przedsiębiorstwa. Tysiące pracowników z dnia na dzień zostaje lub w najbliższej przyszłości może zostać bez pracy i bez środków do życia. O tych ludzi trzeba zadbać w sposób szczególny! Tymczasem jak się wydaje politycy zajmują się sami sobą, tworząc bezużyteczne antykryzysowe tarcze, będące kolejną propagandową wydmuszką.
W czasach kryzysu (a teraz mam do czynienia z kryzysem wyjątkowym) niemalże codziennie przekonujemy się o skali propagandy uprawianej przez obecną władzę. Wnioski są smutne – stoimy niestety nad przepaścią, a nasze Państwo ciągle okazuje się być z tektury. Odnoszę wrażenie, że tylko dzięki niebywałemu wręcz wysiłkowi całego społeczeństwa i zauważalnej na każdym kroku solidarności społecznej „tektura” jeszcze się nie rozleciała i nie nastąpił przedwczesny zgon.
W tym momencie wrócę do grafiki z czołówki. Zgon – jest taka miejscowość w Polsce, w województwie warmińsko – mazurskim. Obawiam się, że obecna, nieodpowiedzialna władza może swoimi krótkowzrocznymi i bezmyślnymi poczynaniami doprowadzić do zgonu państwa z tektury…
Bardzo chciałbym być w błędzie. To w końcu nasze Państwo.
Radosław Puśko