Białostoccy (od)twórcy ?
Wybaczcie być może prowokacyjny tytuł. Wątek odtwarzania i kopiowania przez białostockich twórców wszystkiego co zachodnie (przez co modne i zapewne lepsze) pojawia się nie tylko przy okazji podobnych wydarzeń i takich dyskusji jak ta niedzielna (13.03.2016).
Na wstępie serdeczne podziękowania dla chłopaków z Białostockiego Ośrodka Kultury za organizację takiego spotkania oraz dla Andrzeja Bajguza z Radia Białystok za, jak zwykle, dostojne prowadzenie. Samo spotkanie niezwykle potrzebne, otrzeźwiające i mam nadzieję dające nam wszystkim do myślenia, zwłaszcza o potencjalnej współpracy. Przyczynkiem i punktem wyjścia był film „Tónlist: Muzyka po islandzku” (w ramach ¿UNDERGROUND/INDEPENDENT? 2016, Białystok), po którym odbyła się debata, do wątków której poniżej chciałbym się odnieść.
Ważne. Wszystko co niżej, piszę z niezwykle życzliwej pozycji i perspektywy białostockiego konsumenta kultury. Jako, że ostatnimi czasy tracimy umiejętność normalnej, przedmiotowej dyskusji, nie chciałbym i nie jest moim zamiarem, aby ktokolwiek po lekturze moich przemyśleń poczuł się w najmniejszym stopniu dotknięty. Zamysłem moim jest podyskusyjne podzielenie się obserwacjami na temat tzw. białostockiej sceny oraz uwagami i pomysłami na przyszłość, z perspektywy wspomnianego konsumenta białostockiej (podlaskiej) kultury.
Organizatorzy postarali się o ramy, w postaci pytań do debaty: „Czy nam w tworzeniu muzyki mogą pomóc białe niedźwiedzie i żubry, które grasują pod ratuszem? Czy klimat Polski północno – wschodniej, a także klimat artystyczny, koncertowy, finansowy, techniczny, personalny sprzyja powstawaniu tutaj muzyki? Czy wreszcie sami twórcy chcą i są w stanie wytworzyć własny idiom muzyczny, który zawojuje świat, czy raczej zamiast szukać swojej niepowtarzalnej drogi, próbują grać na wzór swoich dawnych idoli i kopiować Metallice, Sigur Ros, Alice in Chains, Radiohead? Czy potrafimy odnaleźć swoją własną „Islandię”?”
Przechodząc płynnie do meritum, odpowiadam zwłaszcza na ostatnie z powyższych pytań – PO CO? Jak ktoś słusznie zauważył – zamiast stawać się drugą Islandią, stańmy się swoim własnym, pierwszym Białymstokiem, a szerzej Podlasiem! Nie ma potrzeby kopiować zachodnich artystów, choć samo w sobie czerpanie wzorców i inspiracji nie uważam za coś nagannego. Przewrotnie dodam, że można czerpać garściami cudze, przy okazji dobre pomysły, pod warunkiem ich twórczego rozwinięcia i udoskonalenia itp. W dyskusji momentami tak bardzo wybrzmiały nasze lokalne kompleksy, co w połączeniu z brakiem dystansu do siebie i własnej twórczości nie wróży dobrze przyszłości naszej sceny. A naprawdę mamy się czym pochwalić! Więcej pewności siebie i wiary w to co się robi! Tylko na niedzielnej debacie na sali dostrzec można było wielu utalentowanych artystów. Mój mały apel do Was – jeśli kopiujecie to twórczo, jeśli korzystacie z cudzych pomysłów to je rozwijajcie. A najlepiej po prostu twórzcie swoje. Moim zdaniem dobrym pomysłem (co nieśmiale przebijało się w trakcie dyskusji) jest korzystanie z tzw. szeroko rozumianej lokalności. Tak, podobnie jak na Islandii, jesteśmy gdzieś na końcu świata – wykorzystajmy więc to, przekujmy nasze „niedoskonałości geograficzne” i uczyńmy z tego nasz atut. Przykład? Proszę bardzo – zespół Batushka. Black Doom Metal (przyznaję się, nie mam pojęcia co to) plus dobrze nam znany śpiew cerkiewny i mamy kapelę, którą możemy się chwalić na całym świecie. W ogóle wielki szacunek dla Witching Hour Productions za brak kompleksów, dotychczasową aktywność i twórcze podejmowanie tematu lokalności. Czyli da się.
Idąc przykładem Baciuszki, paradoksalnie im więcej „białostockości”, a szerzej „upodlasiowienia” tym wydaje się, że większy sukces. Zróbmy więc z Podlasia nasz atut. Nie wstydźmy się siebie, miejsca pochodzenia i przede wszystkim swojej twórczości. Nie bójmy się łatki „Białystok”, przeciwnie – uczyńmy wszystko, żeby Białystok był marką na artystycznej scenie Polski. Do tego potrzebny jest oczywiście dobry produkt, fachowy i profesjonalny menedżment, nieustające wsparcie środowiska dziennikarskiego, wsparcie odpowiednich publicznych instytucji i oczywiście zainteresowanie samej publiczności. Drodzy białostoccy (podlascy) artyści – stwórzcie modę na Białystok i Podlasie.
Na niedzielnej debacie pojawiło się też wiele innych ciekawych wątków, ze słabą i podzieloną sceną na czele. Nasza scena aż tak słaba nie jest (co wykazałem wyżej), ale na pewno podzielona. Skłaniam się także ku tezie, że mimo dobrej miny i ogólnych deklaracji, współpraca i wzajemne wspieranie się białostockich artystów pozostaje na daleko niezadowalającym poziomie. (więcej o tym niżej) Dlatego też z tak wielkim zainteresowaniem będę się przyglądać pomysłowi Asi Zubryckiej (Miss God) wspólnego apelu do władz Miasta to większe wparcie lokalnej sceny. Zobaczymy czy nasi lokalni artyści będą w stanie zewrzeć szeregi w imię tak ważnej dla ich samych sprawy. Kibicuję tej inicjatywie. Wsparcie lokalnych władz i odpowiednich instytucji jest oczywiście bardzo ważne. Przykładem jest znakomity teledysk ekipy ze Vshoodu, zrealizowany przy finansowej pomocy Miasta Białystok, dzięki której za scenariusz i reżyserię odpowiadał sam Tomek Bagiński (białostoczanin). Do tego Karolina Czarnecka (podlasianka), klimat klipu wybitnie białostocko – podlaski i mamy doskonały przykład, że białostocka współpraca przynosi znakomity rezultat. Klip obejrzało (stan 15.03.2016) ponad 734.000 ludzi. Czyli da się.
Ważne są także kwestie nieustającego dziennikarskiego supportu i fachowego, profesjonalnego menedżmentu. Na debacie pojawił się wątek braku dostępności nagrań. Rację ma Konrad Sikora z Radia Akadera, że dziennikarz musi dostać przyzwoicie zrobione demo, żeby móc umieścić to później na swojej antenie. W tym miejscu pojawia się zadanie dla wszelkiego typu instytucji, zwłaszcza publicznych, które mogłyby jeśli nie za darmo, to po kosztach lub niewielką odpłatą, udostępniać swoje przestrzenie i sprzęt naszym rodzimym artystom (Studio Rembrandt w Radio Białystok?). Korzyści z takiej współpracy będą z pewnością obustronne.
Skoro jestem już przy instytucjach to warto na kolejne tego typu spotkanie zaprosić naszych włodarzy (miejskich i wojewódzkich). Niech bezpośrednio usłyszą głos lokalnych artystów. W czasie dyskusji pojawiło się pytanie – gdzie są dyrektorzy i urzędnicy? Nie czyniłbym zarzutu z ich nieobecności na niedzielnym spotkaniu. Kolejne wydarzenia z ich udziałem na pewno się jeszcze odbędą. Chylę więc czoła przed Czarkiem Mielko, dyrektorem Wojewódzkiego Ośrodku Animacji Kultury za obecność i ważny głos w dyskusji.
Na dyskusji pojawił się także wątek organizowania wspólnego jammowania, a szerzej zwykłego spotykania się i współpracy miedzy lokalnymi artystami. Jestem za każdą inicjatywą, którą łączy a nie dzieli, ale czy wspólne miejsce dostępne dla wszystkich rozwiąże wszystkie problemy? Śmiem wątpić. Piękne i wzniosłe hasła o współpracy i wzajemnym wspieraniu zacząłbym od wzajemnego odwiedzania się na koncertach, bez proszenia o wpisanie na listę gości. Nawet jeśli na scenie gra kumpel. Pomysł Asi Zubryckiej o stowarzyszeniu artystów (jako formie prawnej) jest w szerokiej i dalekiej perspektywie kierunkiem słusznym, ale na chwilę obecną chyba ciężko będzie się zebrać. A jeśli nawet się uda i takie stowarzyszenie powstanie, pojawia się pytanie co dalej. Zostańmy na razie na etapie wspólnego apelu do władz w sprawie finansowania kultury. Jak wspomniałem wyżej trzymam kciuki za inicjatywę
Samo finansowanie kultury przez Miasto i Województwo i to, jak wymienione jednostki współpracują z artystami, to temat na oddzielną notkę. Ważnym wątkiem jest też edukacja w materii wrażliwości kulturę tj. potrzeby uczestniczenia w kulturze. To z kolei temat na niejedną książkę.
Na dyskusji zabrakło mi także mocniej wyeksponowanego wątku o konsumencie podlaskiej kultury. Pamiętajcie koleżanki i koledzy, że przecież nie tworzycie do szuflady tylko dla odbiorców. Parafrazując słowa „Koguta” – wśród nich są nie tylko odbiorcy radia Eska.
Wybaczcie także, że nie odniosłem się powyżej do słów zaproszonych panelistów. Na sali pojawiło się tyle wątków, tematów i pomysłów, że nie sposób odnieść się do wszystkich. Serdeczne więc dzięki zwłaszcza dla (musi być po podlasku) Ilony Karpiuk i Jerzego Doroszkiewicza za niezwykle potrzebny głos, niekiedy wkładający kij w szprychy, a niekiedy po prostu sprowadzający na ziemię.
Ps. Zdjęcie powyżej dodałem nieprzypadkowo. Popularność islandzkiej muzyki najpewniej nierozłącznie związana jest z tamtejszym magicznym, trochę tajemniczym krajobrazem i oczywiście elfami. Na Podlasiu co prawda z elfami krucho, ale krajobrazy, śmiem twierdzić, mamy dużo lepsze.
Nam potrzebny jest pomysł na siebie.
Radek Puśko